Czy Ostróda jest miastem przyjaznym obcokrajowcom? Czy mieszkający i pracujący tutaj imigranci mogą czuć się bezpiecznie i komfortowo? Z Peterem Dowellem - Anglikiem mieszkającym od trzynastu lat w Ostródzie - rozmawia Adrian Godlewski.
To już nasz drugi wywiad. Pamiętasz poprzedni?
Oczywiście, do dzisiaj mam kopię.
Przypomnij, jak znalazłeś się w Ostródzie.
W Polsce mieszkam już 23 lata. Zanim przeprowadziłem się do Ostródy, przez dziesięć lat mieszkałem w Olsztynie. W Ostródzie się ożeniłem, a potem pomagałem mojej żonie rozkręcić nasz biznes - szkołę językową.
Pozmieniało się u nas przez tych trzynaście lat, prawda?
No jasne, zmiany widać na pierwszy rzut oka. Dzięki funduszom europejskim i prywatnym inwestycjom w branżę turystyczną, Ostróda jest dzisiaj zupełnie innym, nowoczesnym, prawdziwie europejskim miastem. To, jak oceniamy te zmiany, zależy oczywiście od tego, czy patrzymy z perspektywy ogółu mieszkańców Ostródy, małych grup, czy turystów, którzy odwiedzają Ostródę tylko na kilka dni. Mamy na przykład bardzo fajny stadion piłkarski, ale korzysta z niego tylko mała grupa mieszkańców miasta. Znacznie więcej mogłoby chodzić do kina, gdyby istniało, lub jeździć po ścieżkach rowerowych. Ale to szczegóły, generalnie Ostróda jest piękna!
A czy jest miastem przyjaznym obcokrajowcom?
Myślę, że tak, nigdy nie doświadczyłem w Ostródzie żadnych przejawów nietolerancji. Moim znajomym również dobrze się tu żyje. Znam kilku ostródzkich Anglików, Chińczyków, Tunezyjczyków, Wietnamczyków. Jesteśmy małą grupą ciężko pracujących przedsiębiorców, którzy zatrudniają ludzi, płacą podatki i nie pakują się w kłopoty. Jesteśmy imigrantami, ale czujemy się częścią ostródzkiej społeczności.
Ostatnio Ostróda stała się bardziej wielokulturowa. Przyjechało sporo obywateli Ukrainy...
O tak, to widać, spotykamy ich przecież na każdym kroku. Myślę, że w Ostródzie i okolicach mieszka już około tysiąca Ukraińców. Przyjeżdżają do pracy tam, gdzie brakuje Polaków. Dokładnie jak w Wielkiej Brytanii, gdzie Polacy podejmują pracę w zawodach, których nie chcą wykonywać Brytyjczycy.
Wielu ludziom, i to takim, którzy nie wiedzieć czemu nazywają się "patriotami", jest to bardzo nie w smak.
To absurd. Wiesz, ja jestem Londyńczykiem, pochodzę z najbardziej różnorodnego miasta w Europie, moimi przyjaciółmi są ludzie wielu kultur, ras, orientacji seksualnych i zawsze będę walczył o tolerancję. Myślę, że ludzie po prostu boją się tego, czego nie rozumieją. Ja nauczyłem się, że ludzi można oceniać po ich zachowaniu, a nie wyglądzie, pochodzeniu, religii, kolorze skóry czy orientacji seksualnej. Ważne jest to jaki jesteś, a nie skąd przyjechałeś.
Nacjonaliści i tak tego nie zrozumieją. Według nich obcokrajowcy kradną "nasze" miejsca pracy, chcą zniszczyć naszą kulturę i w ogóle mają jak najgorsze zamiary. Zresztą przerabialiście to przy okazji Brexitu.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest właśnie to, że niektórzy Brytyjczycy mówią dokładnie to samo o Polakach - że zabierają "brytyjskie" miejsca pracy, siedzą na zasiłkach itp. Ale gdyby wszyscy imigranci opuścili Wyspy, nasza gospodarka by się zawaliła, a Wielka Brytania byłaby tylko kawałkiem skały na Morzu Północnym. Tak samo jest teraz w Polsce. Bez imigrantów ekonomicznych, polska gospodarka rozwijałaby się o wiele wolniej.
O ile w ogóle by się rozwijała. Poprosiłem Cię o tę rozmowę, bo w ostródzkich mediach robimy teraz akcję promującą różnorodność i tolerancję. Ostatnio w Polsce coraz silniejsze są nastroje nacjonalistyczne, ludzie straszeni są imigrantami i wydaje się, że krok po kroku oddalamy się od zachodu.
To straszne i niezrozumiałe. Polacy i Polska osiągnęli już przecież tak dużo, jeszcze niedawno byliście w czołówce Unii Europejskiej! Jeśli chodzi o imigrantów, to nie umiem zrozumieć, jak katolicy, wierzący w pochodzącego z Bliskiego Wschodu Chrystusa, mogą odmawiać pomocy ludziom z tej właśnie części świata. Ale ja nadal uważam Polaków za ludzi otwartych i tolerancyjnych. To, że jakaś głośna grupa uległa nienawistnym, ksenofobicznym hasłom nie zmieni mojego zdania o społeczeństwie jako całości. Widzę tutaj też gigantyczne różnice pokoleniowe. Uczę języka angielskiego ludzi w wieku od 5 do 60 lat i zauważyłem, że młodzi są zdecydowanie bardziej tolerancyjni i generalnie mniej narzekają niż starsi. To dobrze rokuje na przyszłość.